Visits: 161
01. ROK 2010
Było ciepłe, lipcowe popołudnie. Siedziałam bezmyślnie przed telewizorem i oglądałam kolejny idiotyczny paradokument. Historia traktowała o zaginionym w tajemniczych okolicznościach mężu bohaterki. Mimo woli scenariusz odświeżył moje przeżycia z przed dwóch lat. O wypadku samochodowym w którym zginął mój mąż i 5 letnia córka, poinformował mnie policjant, którego twarzy i nazwiska nawet dziś nie pamiętam.
Tamtego dnia świat się dla mnie skończył.
Patrzyłam na ekran wiedząc, że nie jestem wstanie dłużej śledzić losy bohaterów odcinka na trzeźwo. Myślałam o zapasie piwa czekającym na mnie w lodówce. Zdawałam sobie sprawę, że zalewanie się każdego dnia, nie jest dobrym pomysłem, ale nie potrafiłam sobie inaczej radzić z tym, co czułam. Terapia, na którą namówiła mnie przyjaciółka, kompletnie mi nie pomagała. Po kilku razach, po prostu więcej się tam nie pojawiłam. Byłam i chyba do dziś jestem przekonana, że żadna z tych osób, nie cierpi tak bardzo jak ja. Oni nie stracili Zuzi i Tomka – najlepszych, najbardziej kochanych ludzi na świecie. Na szczęście moja firma był na tyle rozkręcona, że praktycznie nie musiałam się nią zajmować. Dobrze dobrałam ludzi i płaciłam im na tyle dużo, aby nie bać się, że odejdą. Bez nich nie dałabym sobie rady.
Wstałam i wyjęłam jedną z butelek. Zimne, gładkie szkło w mojej dłoni, sprawiało mi radość i zapowiadało ulgę. Sięgnęłam po otwieracz i wszystkie moje wyrzuty sumienia, wyrzuciłam do kosza wraz z kapslem. Nalałam zawartość do pokala i przyglądałam się pęcherzykom powietrza, wędrującym w górę ku gęstej pianie. Właśnie zaczęły się reklamy. Zupełnie nie wiedząc czemu, wzięłam do ręki telefon u usiadłam na sofie. Z wszystkich twitterów i facebooków, usunęłam konta następnego dnia po tym, co się stało. Nie chciałam czytać współczujących komentarzy i patrzeć na płaczące emotki i zatroskane gify. Nie potrafiłam także oglądać zdjęć uśmiechniętych znajomych z ich rodzinami. Tak było lepiej.
Trzymałam więc w jednej dłoni komórkę a w drugiej piwo, kiedy podnosiłam szklankę do ust, poczułam wibrację smartfona. Ekran świecił niebieskawym światłem, a przy ikonce smsów, pojawiła się czerwona jedynka.
Odstawiłam napój i odblokowałam komórkę. Wiadomość pochodziła z nieznanego numeru. Była krótka, zawierała pinezkę z Google Maps i dopisek „tu jestem”.
Nadawcą był mój mąż.
02.
Siedziałam i nie potrafiłam się ruszyć. Dłuższą chwilę zajęło mi skopiowanie współrzędnych i wklejenie ich w aplikację. Ręce mi się trzęsły i smartfon nie chciał współpracować. Moment potem, zobaczyłam to miejsce, a raczej je sobie wyobraziłam, bo pinezka pokazywała środek lasu.
Co prawda było już po godzinach szczytu, ale w piątek, Poznań miał właściwie takie godziny przez cały dzień. Według informacji nawigacji, powinnam dotrzeć na miejsce za niecałe trzy godziny. Wiedziałam, że to czysta teoria. Zanim wyjadę z centrum, minie godzina, poza tym czy powinnam prowadzić samochód? Nie robiłam tego od dawna, niemal zawsze byłam pod wpływem, lub miałam „zespół następnego dnia”. Dodatkowo, byłam tak roztrzęsiona, że bałam się siadać za kierownicą. Objęłam twarz rękoma i zaczęłam się zastanawiać… Czy to możliwe? Czy ktoś zrobił sobie aż tak idiotyczny żart? Przecież ich nie ma! To, że wiadomość przyszła z numeru Tomka, o niczym nie świadczy, ktoś inny po prostu go dostał od operatora i… ale skąd miał mój numer, skąd wiedział co napisać?
Muszę to sprawdzić, ale nie mogę jechać sama, nie dam rady!
Anka!
Ponownie sięgnęłam po telefon i wybrałam numer mojej przyjaciółki.
– Cześć, musisz mnie zawiedź w jedno miejsce – powiedziałam, nawet się nie witając.
– Znów jesteś nawalona, tak? Posłuchaj ja nic nie…
– Jestem trzeźwa jak niemowlę, po prostu nie mogę prowadzić – dodałam trochę łagodniej.
– Jasne… a co sprawia, że właścicielka samochodu, posiadaczka prawa jazdy nie może skorzystać z obu tych dobrodziejstw? – zapytała z drwiną.
– Po prostu kurwa nie mogę! Mam Ci to przeliterować? – wykrzyczałam do słuchawki.
– Jezu, Sylwiaczku… spokojnie… To tylko żarty, czasem trzeba się wyluzować, no w końcu sama…
– Wybacz, ale wcale mi nie do śmiechu, i nie sylwiaczkuj mi tu – ucięłam jej wywód – zawieziesz mnie tam, czy nie?
– Nawet nie powiedziałaś dokąd…
– Bo tego się nie da jednoznacznie określić do cholery…
– Z resztą i tak nie mogę Ci pomóc – przerwała mi Anka z udawanym żalem – nie ma mnie w Poznaniu. Jestem nad morzem, wiesz… wyjazd integracyjny z firmy i…
– To się integruj dalej – bardziej wysyczałam niż wykrzyczałam i rozłączyłam się.
Odłożyłam telefon i przez chwilę zbierałam myśli. Ok., dam radę. Znalazłam kluczyki, założyłam buty i wyszłam z mieszkania. Stanęłam na parkingu i rozglądałam się bezradnie nie mając pojęcia, gdzie po raz ostatni zaparkowałam swoją Toyotę. Gdzie ona jest do kurwy nędzy? Ukradli mi samochód? Tylko nie to! Wtedy przypomniałam sobie, że kiedy wracałam nią po raz ostatni, byłam totalnie zalana i nie było miejsca przed moją kamienicą, więc wjechałam na podwórko. Szybkim krokiem, niemal biegnąc, udałam się w tamtą stronę. Mój samochód był na swoim miejscu. Wpisałam w nawigację współrzędne, uruchomiłam silnik i kliknęłam „rozpocznij trasę”. Bak był niemal pełny. Z głośników jakiś gość, miłym, uspokajającym głosem powiedział :”Kieruj się na północ”.
03.
Ponad cztery godziny później, ten sam facet oznajmił : za dwieście metrów, miejsce docelowe będzie p prawej stronie”. Byłam w środku jakiegoś cholernego lasu i miałam nadzieję, że zajdę jakieś miejsce do parkowania, ale niczego takiego nie było. Na szczęście pobocze było na tyle szerokie, a moje auto na tyle małe, że udało mi się zatrzymać. Włączyłam awaryjne, i wyjęłam telefon z uchwytu. Apka pokazała mi jeszcze kilkaset metrów trasy, którą muszę pokonać pieszo. Zamknęła samochód i ruszyłam w las. Powoli zapadał zmierzch. W myślach pochwaliłam siebie, że podczas całej drogi, mój telefon był podłączony do ładowania. Idąc, wypatrywałam jakichś zabudowań, ale mijałam tylko kolejne drzewa i niczego poza nimi nie umiałam dostrzec. Wyłączyłam dźwięk w nawigacji i co jakiś czas zerkałam na ekran. Przede mną było jeszcze ponad trzysta metrów drogi. Instynktownie patrzyłam pod nogi, starając się omijać suche gałązki. Nie chciałam, aby ktokolwiek był w punkcie wyznaczonym przez współrzędne, mógł mnie usłyszeć. Nie wiem, czy zmrok zapadł tak szybko, czy spowodowały do gęstniejące korony drzew, ale kiedy byłam już naprawdę blisko celu, zastanawiałam się, czy nie włączyć latarki. Dałam sobie jednak radę bez niej i niedługo potem, dotarłam do dużego, betonowego prostopadłościanu… Nie była to żadna leśniczówka czy domek na odludziu. Sprawiał bardziej wrażenie schronu. Nie miał okien. Widziałam tylko wnękę, w której najprawdopodobniej znajdowały się drzwi. Odwróciła się plecami do ściany i przywarłam do niej tak, aby być jak najmniej widoczną. Poczułam chłód betonu i skarciłam się, że wychodząc z mieszkania, nie zabrałam niczego cieplejszego. „Nie będę tu długo, sprawdzę tylko o co w tym chodzi i wracam” pomyślałam, próbując się pocieszyć.
Nagle zobaczyłam sylwetkę mężczyzny wychodzącą z lasu i kierującego się w stronę budowli. Gdyby nie ostre światło czołówki, którą miał na głowie, z pewnością bym go nie zobaczyła. Kucnęłam w krzakach i obserwowałam go próbując oddychać jak najciszej. Mężczyzna minął betonowy sześcian i znikł za nim między drzewami. Korzystając już tylko ze światła, jakie zapewniał gasnący zmierzch, dotarłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę. Podwoje ustąpiły z cichym piskiem. Poczułam zapach stęchlizny. Włączyłam na chwilę latarkę w smartfonie i zobaczyłam betonowe, powyszczerbiane, surowe schody wiodące na górę. Ruszyłam po nich przyświecając już tylko blaskiem wyświetlacza telefonu. Kilkanaście stopni wyżej zobaczyłam sączące się, żółtawe światło spod kolejnych drzwi. Podeszłam do nich najciszej jak umiałam i nasłuchiwałam. Później delikatnie nacisnęłam potężną, żelazną klamkę. Pomieszczenie było praktycznie pozbawione jakichkolwiek sprzętów i mebli. Po środku, pod wiszącą na kablu żarówką stał stół z obitym kraciastą ceratą blatem, a po obu jego stronach znajdowały się krzesła, które nie zachęcały aby na nich usiąść. Pod jedną ze ścian, obejmując rękami kolana, siedziała mała dziewczynka i wbijała wzrok w brudny mur naprzeciwko niej. Nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi. Podeszłam bliżej i ukucnęłam. Długie, posklejane, brudne włosy zasłaniały większą część jej twarzy. Na jej przedramionach widać było wiele zadrapań i otarć. Część trochę zagojonych, część zupełnie świeżych. Była chuda i brudna tak jak jej niebieska sukienka w białe groszki.
04. 15 lat wcześniej – ROK 1995
– Sylwuś, ile ty jeszcze będziesz siedzieć w tej łazience? Obiad zrobiłam i póki nie zjesz, to nigdzie nie pójdziesz! – usłyszałam głos matki, stłumiony przez zamknięte drzwi i szum suszarki. Dla niej, najważniejsze na świecie było to, abym nigdy nie wyszła z domu głodna.
– Mamo, ja wiem, że wyście z Tatą bardzo chcieli mieć syna i że miał mieć na imię Sylwester, ale sorry, macie córkę więc czy mogłabyś mówić do mnie Sylwia? – zapytałam, bez złości i jak zawsze z uśmiechem, bo odkąd pamiętam oboje mówili do mnie Sylwuś.
– Bój się Boga Sylwuś, przecie ty wiesz, żeś ty dla nas najważniejsza, a jakby kto chciał ci krzywdę zrobić, to ojciec tak z nim pogada, że się na inny fyrtel przeniesie! No siądź że i zjedz… Placki zrobiłam i to z młodych pyrów, takie jakie lubisz…
– Mamo, ale ja już muszę wyjść, i mówiłam Ci, że Tomek zaprosił mnie na kolację „Pod Anioły” – odpowiedziałam z przepraszającą miną i ruszyłam w kierunku drzwi, po drodze zgarniając torebkę, która pasowała mi do czerwonych szpilek.
– Pod jakimi aniołami? To wy do proboszcza idziecie? – matka zrobiła wielkie oczy i zastygła z patelnią pełną pachnących, złotych, błyszczących kółek.
– Mamo to takie miejsce na Wrocławskiej, Tomek wie, że bardzo je lubię, dlatego tam mnie zaprosił – powiedziałam i chwyciłam za klamkę.
– Trzeba mi było wcześniej powiedzieć, przynajmniej paluchów bym se nie poraniła na tarce… Tylko nie wracaj za późno, bo ojca obudzisz!
Zamknęłam drzwi i zbiegłam z drugiego piętra, po kamiennych schodach przed kamienicę. Tomek już na mnie czekał. Ulicą 23 lutego, przejechał tramwaj i jęknął hamując na skrzyżowaniu z Al. Marcinkowskiego. Pachniało wieczorem, spalinami i rozgrzanym betonem i asfaltem. Tak pachniał Poznań latem, a ja ten zapach uwielbiałam. Lubiłam też Tomka. Byliśmy parą od kilku miesięcy miałam przekonanie, że to jest właśnie ten facet, z którym chciałabym być już zawsze. Czy on też tego chciał? Starałam się nie poruszać tego tematu, pamiętając przypadki moich koleżanek, które zbyt szybko i nachalnie dawały do zrozumienia swoim chłopakom, jakie mają plany na przyszłość. Poszliśmy wolno w stronę Starego Rynku.
– Niewielka zmiana planów mała – powiedział do mnie i uśmiechnął się – Dziś anioły nas nie zobaczą…
– A co wymyśliłeś? – zapytałam zaciekawiona.
– Niestety, wszystko już ponoć wymyślono więc marne szanse – zaśmiał się i pocałował mnie w skroń.
– Więc? Gdzie idziemy?
– Mam dla Ciebie dwie wiadomości i obydwie dobre: idziemy do Wojtka, czyli mamy bliżej i nie będziemy musieli się kłócić, kto płaci rachunek…
– W tej drugiej kwestii bym się z tobą dziś nie kłóciła, bo nie mam ani grosza – powiedziałam robiąc minę potwierdzającą moje słowa.
– To tym bardziej dobrze się złożyło, bo ja też – powiedział i roześmiał się na cały głos, aż jakieś staruszki idące od strony wzgórza św. Wojciecha spojrzały na nas z dezaprobatą. A może chodziło o moją krótką sukienkę?
Kiedy wchodziliśmy do bramy kamienicy z ciemno czerwonej cegły na roku Placu Wielkopolskiego i Solnej, Tomek zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie.
– Przepraszam Sylcia, że nie poszliśmy tam, gdzie obiecałem. Wiem, jak lubisz chodzić tam, gdzie umówiliśmy się po raz pierwszy – powiedział i spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć o czymś o wiele ważniejszym.
Trochę zakręciło mi się w głowie, a wyobraźnia zaczęła pisać dziwne scenariusze. Moment później zobaczyłam, że to zauważył i zaczął przyglądać mi się jak lekarz, który właśnie dowiedział się o wcześniej nieznanym przypadku, więc potrząsnęłam głową wyzwalając się z tego dziwnego stanu.
– No coś ty Tomek, nie ważne gdzie, ważne z kim! – wypaliłam i zaraz uznałam, że nic bardziej kretyńskiego nie mogłam powiedzieć w takiej chwili.
Uśmiechnął się do mnie, chwycił delikatnie moją głowę w dłonie i pocałował mnie.
– Masz rację mała, też tak myślę, dlatego…
Spojrzałam pytająco unosząc brwi, a ona szybko dodał
– Więc jeśli nie będzie Ci się tu podobało, zawsze możemy iść gdzieś indziej…
– Będzie mi się podobało, tym bardziej, że przed północą muszę być w domu, a nasze finanse nie pozwalają zanadto na zmianę miejsca, chyba, że po prostu pójdziemy na spacer…
Uśmiechnął się, chwycił mnie za rękę i wbiegając po dwa stopnie, ruszyliśmy na najwyższe piętro. Całą klatkę schodową wypełniał odór amoniaku, ale nie miało to dla nas żadnego znaczenia…
05.
– Myślałem, że już nie przyjdziecie! Włazić! – Wojtek z uśmiechem od ucha do ucha wygłosił swój ulubiony tekst, którym witał wszystkich gości i nie miało to znaczenia, czy ktoś przyszedł spóźniony, czy przed czasem.
Weszliśmy do środka. Wewnątrz niewielkiego mieszkania było kilka osób. Dwoje z nich, widzieliśmy po raz pierwszy. Wojtek, który chyba po raz pierwszy wziął sobie do serca konieczność pełnienia obowiązków gospodarza domu, stanął z boku i udawaną powagą powiedział:
– Mój od zawsze przyjaciel Tomek, i moja od niedawna koleżanka Sylwia, a to moi znajomi Anka i Piotrek.
I my i oni spojrzeliśmy na gospodarza imprezy wzrokiem mówiącym jedno zdanie: nigdy więcej się za to nie bierz, bo nie jesteś w tym dobry. Podaliśmy sobie ręce i usiedliśmy – my na kanapie, oni na fotelach. Minęło niewiele czasu, a cała nasza czwórka gadała jak grupa najlepszych przyjaciół. Okazało się, że słuchamy tej samej muzyki, chodzimy do kina na te same filmy, czytamy podobne książki. Rozmawialiśmy praktycznie tylko ze sobą. Miałam wrażenie, że reszta obecnych co jakiś czas patrzy się na nas, co najmniej dziwnie. W pewnej chwili Tomek i Piotr odeszli i zaczęli rozmawiać o jakichś meczach a my z Anką pogrążyłyśmy się w tematach nam bliskich, czyli zaczęłyśmy rozmawiać o naszych facetach.
Nie miałam do tej pory tzw. przyjaciółki, a tamtego wieczoru wiedziałam, że to się właśnie zmieniło.
06. ROK 2000
Siedzieliśmy w naszym salonie, zmęczeni po intensywnym dniu. Cicha muzyka wypełniała wnętrze. Czułam się błogo i bezpiecznie.
– Napijemy się wina? –zapytał Tomek i podniósł się z fotela.
– Przypominam ci kochanie, że nadal nie przepadam za winem…
– To może…
– Ani za żadnym innym alkoholem – dodałam z uśmiechem – ale nalej sobie, wiesz, że mi to nie przeszkadza.
– Wiesz, zadzwoniła dziś Anka i zaprosiła nas na weekend – powiedziałam, kiedy mój mąż wrócił z kieliszkiem, białego, dobrze schłodzonego, półwytrawnego wina. Tylko takie pijał.
– O, a co to za okazja? – zapytał i uniósł brwi.
– Nasza kolejna rocznica…
– O ile sobie przypominam, nasza rocznica była w zeszłym miesiącu i dowód tego masz na swojej szyi – powiedział z zadowoloną z siebie miną.
– Nie mówię o rocznicy naszego ślubu – powiedziałam odruchowo dotykając biżuterii – tylko o rocznicy poznania naszej czwórki…
– Wiesz, czasem mam wrażenie, że dla Ciebie ta rocznica jest ważniejsza, niż nasza – odparł z niby troską i niby żalem.
– Co roku mówisz to samo Tomeczku – zaśmiałam się i podeszłam do niego – Wiesz, jak bardzo ich lubię, z resztą chyba nie tylko ja? Wiem, że Anka bardzo Ci się podoba…
– Sylcia, proszę cię…
– Przecież żartuję!
– Uf… Wciąż się ciebie uczę.
– Uczysz się ale moim zdaniem, masz jeszcze sporo nauki przed sobą. Choć udzielę ci paru lekcji – powiedziałam chwytając go za rękę i prowadząc w kierunku sypialni. Poddał się temu patrząc na mnie dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy widzieliśmy się po raz pierwszy.
07. ROK 2008
– Czy są tu jakieś dziewczyny, które mnie kochają? – usłyszałam głos Tomka i odgłos otwieranych drzwi wejściowych.
– Tata! – zawołała Zuzia i zerwała się ze swojego krzesełka, zrzucając ze stolika na podłogę kilka kredek i swój niedokończony jeszcze obrazek. Tomek chwycił ją pod ręce, podniósł i mocno przytulił a ona objęła go za szyję i pocałowała w policzek. Po chwili wszedł z naszą córką na rękach do kuchni.
– Dzień dobry dziewczyno z patelnią – powiedział roześmiany i pocałował mnie w usta.
– Dzień dobry chłopaku z dziewczynką – odpowiedziałam – Bardzo zmęczony?
– Nie na tyle, żeby po obiedzie gdzieś się z Wami nie wybrać – odparł i puściło mnie oko – Ale zanim zjemy to co mama przygotowała, trzeba… – zawiesił głos i spojrzał na naszą córeczkę.
– Umyć lęce! – wykrzyknęła Zuzia i żeby być lepiej zrozumianą, podniosła ręce do góry.
– Otóż to! – powiedział Tomek i poszedł do łazienki nadal trzymając córkę na rękach.
– To co? Jedziemy nad jezioro zobaczyć czy wiosna już tam przyszła? – zapytał mój mąż, kiedy obiad był już skończony i spojrzał pytająco na nas obie.
– Tak! Nad jeziolo! – ucieszyła się Zuzia.
– Kochanie, pojedźcie sami, ja mam jeszcze sporo papierkowej pracy. Dorota jest na zwolnieniu, a ktoś musi to zrobić – powiedziałam i spojrzałam na oboje przepraszająco.
– Znowu? Ta dziewczyna więcej choruje niż pracuje – powiedział z dezaprobatą mój mąż – Może powinnaś poszukać kogoś innego?
– Może, ale dziś na pewno nie znajdę, więc…
– Wiem, trudno – choć wiesz, że bez Ciebie to nie to samo?
– Wiem… też Cię kocham…
– Ja tes! – z entuzjazmem wtrąciła się w naszą rozmowę Zuzia.
– To ja się bardzo cieszę – powiedział Tomasz – Kto pierwszy założy buty?
– Ja! – krzyknęła nasza córka i pobiegła do przedpokoju.
– Uważajcie na siebie i nie bądźcie tam długo, nie jest jeszcze tak ciepło – powiedziałam z troską.
– Nic nam nie będzie, jedziemy tylko do Kiekrza a nie na drugi koniec Polski – powiedział Tomek – pocałował mnie i spojrzał na mnie w taki sposób jaki lubiłam najbardziej. Poczułam, że bardzo chcę, aby był już wieczór.
08.
Minęły ponad dwa miesiące od pogrzebu, a ja czułam się tak, jakby ten cholerny wypadek zdarzył się przed chwilą. Prawie nie pamiętałam, tego wszystkiego, co działo się na cmentarzu. Nie wiem nawet kto wtedy tam przyszedł. Miałam tylko wciąż przed oczami dwie urny. Obraz, który wypalił mi się w mózgu i którego nigdy nie zapomnę.
Nie wychodziłam z domu. Co drugi dzień, przychodziła do mnie mama i albo gotowała coś dla nas u mnie, alb przynosiła gotowy obiad. Robiła też zakupy. Pomimo tego, że wciąż brałam leki na uspokojenie, wspomagałam się alkoholem. Piłam najczęściej kiedy mama już wyszła. Nie chciałam, żeby wiedziała co robię. Takimi zakupami zajmowała się Anka, która przychodziła najczęściej jak mogła. Czasem zdarzało się, że dzwoniłam do niej z prośbą o zakupy, kiedy alkohol się kończył. Kiedyś spróbowałam wyjść z domu sama. Ona nie mogła do mnie przyjechać a ja musiałam się napić. Pamiętam, jak patrzyli na mnie ludzie. Założyłam wtedy na siebie byle co, miałam nieumyte włosy, zero makijażu i pewnie widać było po mnie wielotygodniowe pijaństwo. Nie wiem tego do końca, nie patrzyłam w lustro, nie chciałam siebie widzieć. Pamiętam także, jak bałam się przejść przez ulicę, i z jak wielkim strachem patrzyłam na samochody. Pokonałam w sumie może sto metrów, a miałam wrażenie, jakby była to wielokilometrowa wyprawa.
– Dobrze, że tata tego nie dożył, bo serce by mu pękło – powiedziała mama i jej czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy znów się zaszkliły.
– Tak, masz rację, on tak bardzo kochał Zuzię – odpowiedziałam, żeby poczuła, że się z nią zgadzam.
– Ale mi też o Ciebie chodzi! Sylwuś, przecież Ty musisz dalej żyć, młoda jeszcze jesteś! – powiedziała i otarła oczy.
– Tak mamo, jestem jeszcze młoda – powiedziałam i po chwili dodałam – Dziękuję Ci za obiad, ale chciałabym teraz zostać sama.
– Dobrze córcia, nie potrzeba Ci czegoś ze sklepu? – zapytała ubierając buty.
– Nie, wszystko mam. Potrzeba mi tylko ciszy – powiedziałam i od razu tego pożałowałam, widząc jak na mnie spojrzała – Przepraszam mamo…
– Nie przepraszaj i tak miałam już wychodzić – powiedziała szybko i zamknęła za sobą drzwi.
Odczekałam jeszcze chwilę i sięgnęłam po telefon.
– Anka, jedziesz do mnie? – zapytałam bez wstępów, kiedy tylko przyjaciółka odebrała.
– Tak, będę za kilka minut, a co?
– A nic, masz wszystko o co Cię prosiłam?
– Nie byłam jeszcze w sklepie Sylwia, może jednak zrobisz sobie przerwę, albo rzucisz to w cholerę? – zapytała ze słabą nadzieją w głosie.
– Jak będę chciała z tym skończyć, pierwsza się o tym dowiesz – powiedziałam najspokojniej jak umiałam i po chwili dodałam już ostrzej – Jak zdecyduję się skończyć ze sobą, także. Rozłączyłam się nie czekając na odpowiedź. Po kilkunastu minutach, weszła Anka z dwoma czerwonymi reklamówkami.
– Masz wszystko? – zapytałam uświadamiając sobie, że jest w moim głosie jakiś strach, obawa, że mogę za chwilę nie dostać tego, na co tak bardzo czekam. Czy jestem już alkoholiczką? Czy tak krótki czas wystarczył, żebym się uzależniła?
– Tak, kupiłam nawet więcej niż chciałaś, bo przez następnych kilka dni nie będę mogła do Ciebie przyjechać.
– Jak to nie? – prawie na nią krzyknęłam. Spojrzała na mnie zdziwiona.
– Sylwia… muszę wyjechać do Bydgoszczy na trochę. Spokojnie, nie wyjeżdżam na zawsze. Po prostu z matką Piotra nie jest najlepiej – dodała.
– Utrzymujesz z nią kontakt? Przecież chyba nie musisz, Piotr nie żyje, dzieci nie mieliście, po co Ci to? – powiedziałam to takim tonem, jakby sprawiało mi przyjemność, że nie tylko ja straciłam męża.
– Dziękuję, że mi przypomniałaś Sylwia! Ciszę się, że zawsze mogę na Ciebie liczyć – powiedziała oschle.
– Przepraszam Anka…
– Nie przepraszaj! Ty też mi wtedy pomagałaś, tylko że ja się mimo wszystko nie rozpiłam tak jak Ty – dodała z wyrzutem.
– Bo tobie było łatwiej…
– Łatwiej? Co ty pieprzysz Sylwia? Straciłam męża tak samo jak ty! – wykrzyczała.
– Ale Piotr długo chorował, miałaś czas aby się przygotować i jakoś z tym pogodzić…
– Nigdy się z tym nie pogodziłam i nie pogodzę rozumiesz? – powiedziała nieswoim głosem.
– Tak, rozumiem…
– Nie sądzę! Widzisz tylko siebie i swoją tragedię. Do czego Cię to doprowadzi? Masz tu tyle wódy, że starczy Ci na tydzień, chyba że wychlejesz wszystko w jeden dzień. Może tylko pomyśl o swojej mamie zanim zrobisz coś głupiego, ona chyba już dość się wycierpiała!
Obróciła się, i wyszła trzaskając drzwiami, nie czekając na moją odpowiedź. Leżąc słyszałam oddalający się odgłos jej obcasów na kamiennych schodach. Jeszcze chwilę tak trwałam a potem spojrzałam na torby. Nie, na nagrodę musisz sobie zasłużyć – powiedziałam sama do siebie. Poszłam do łazienki i wzięłam długi ciepły prysznic. Wytarłam się i ubrałam. Zamknęłam drzwi do sypialni w której kiedyś byłam taka szczęśliwa. Teraz łóżko przypominało raczej barłóg – od tygodni niezmieniana pościel kojarzyła się z meliną a nie z naszym dawnym, cudownym miejscem. Otworzyłam okno w salonie, ale odgłos hamujących samochodów sprawił, że natychmiast je zamknęłam. Nastawiłam muzykę, wzięłam obydwie torby z podłogi poszłam do kuchni. Całą zawartość włożyłam do lodówki.
– No… muszę przyznać Anka, że się spisałaś… Jakie urozmaicenie i same ulubione flaszki – powiedziałam sama do siebie. Nalałam sobie pół szklanki ginu i uzupełniłam tonikiem oraz kostką lodu. Zauważyłam, że torbie są jeszcze limonki, ale machnęłam na nie ręką – to co mam wystarczy. Usiadłam na fotelu na którym zawsze siadał Tomek. Miałam wrażenie, że jeszcze nim pachnie, a może tylko chciałam, żeby tak było? Podniosłam szklankę do ust i upiłam solidny łyk. Poczułam ogromną przyjemność. Odstawiłam szkło obok smartfona, który rozświetliła wiadomość od mojej przyjaciółki, wysłana na messengerze.
„Przepraszam”
09.
Mijały miesiące. Powoli wracałam do świata żywych. Zrezygnowałam z wysokoprocentowych alkoholi i często, choć starałam się nie robić tego codziennie, piłam piwo. Gdyby nie Dorota, którą Tomek kiedyś chciał zwolnić, moja firma już dawno zamknęłaby podwoje. Dziewczyna była moją prawą i lewą ręką. Była drugą mną. O pieniądze nie musiałam się martwić. Mieszkanie znów wyglądało normalnie. Do pokoju Zuzi nie zaglądałam od tygodni. Kiedyś tam weszłam, bo chciałam stamtąd wszystko wynieść, wyrzucić, oddać komuś meble ale po prostu nie mogłam. Kiedy zobaczyłam to krzesełko, stolik i jej niedokończony rysunek z tamtego dnia, wybiegłam stamtąd i resztę dnia ryczałam jak szalona. Muszę porozmawiać z Anką, poprosić ją aby kiedy nie będzie mnie w domu, załatwiła jakąś ekipę, która opróżni jej pokoik i pomaluje go na biało. Nie chcę po niej żadnych pamiątek, nie potrafiłabym ich nawet dotknąć. Nie muszę ich mieć, żeby pamiętać.
Zaczęłam też w miarę normalnie funkcjonować. Od czasu do czasu pozwalałam sobie na wyjście do restauracji lub do kawiarni. Czasem chodziłam do kina. Przestałam się uśmiechać. Nie umiałam. Sąsiedzi najpierw mi współczuli, a potem chyba stwierdzili, że jestem na nich wszystkich obrażona, bo owszem, odpowiadałam na ich „dzień dobry” ale zawsze bez uśmiechu. Anka radziła sobie o wiele lepiej niż ja. Próbowała mnie nawet namawiać, żebym wyszła „do ludzi” ale po kilku próbach zrezygnowała. Za to często mnie odwiedzała, żeby porozmawiać o czymś, co odciągnie choć trochę moje myśli od tego, z czym nie mogłam się pogodzić. Prawdę mówiąc, gdyby nie ona, pewnie jeszcze długo bym się nie wygrzebała z tego, co było do niedawna. Dobrze, że jest. Przy niej czas szybciej płynie a podobno on, leczy wszystkie rany.
10. ROK 2010 SYLWIA
Dotknęłam jej przedramienia i poczułam chłód a mała nawet nie drgnęła. Przestraszyłam się, że nie żyje. Chwyciłam ją za jej drobne ramiona i delikatnie poruszyłam. Powoli podniosła głowę, ale patrzyła wciąż w to samo miejsce na przeciwnej ścianie. Odruchowo obróciłam głowę i spojrzałam tam gdzie ona. Na murze, wielkimi literami, napisane było KASIA SZYMKOWIAK a pod spodem data, imię żeńskie, męskie i adres który nic mi nie mówił.
– Jak masz na imię kochanie? – zapytałam cichym i najspokojniejszym głosem jaki umiałam z siebie wydobyć. Dziewczynka drgnęła, popatrzyła na mnie i powiedziała przestraszonym głosem:
– Nazywam się Kasia Szymkowiak, mieszkam w Poznaniu na ul. Działowej 7, mieszkania 3. Moja mama ma na imię Marta, a mój tata Piotr.
Odwróciłam się raz jeszcze i zobaczyłam, że mała powiedziała to wszystko, co ktoś napisał kredą. Dotarła do mnie wtedy jedna rzecz, ulica Działowa, nie miała numerów nieparzystych. Kamienice były tylko po parzystej stronie. Po drugiej odkąd pamiętała był plac z huśtawkami, boiskiem itp.
– Jesteś pewna, że tam mieszkasz dziewczynko? – zapytałam łagodnie.
– Tak, jestem Kasia Szymkowiak i…
– Poczekaj, porozmawiajmy – przerwałam jej delikatnie i jeszcze raz pogładziłam jej brudne włosy, tym razem odsłaniając całą twarz.
– Bo tak naprawdę, to ja się inaczej nazywam – wyszeptała – tylko ten pan powiedział, żebym nikomu nie mówiła jak – dodała po chwili jeszcze ciszej.
11. ROK 2010 MĘŻCZYZNA
Facet w czarnej, wojskowej kurtce, zrobił wszystko zgodnie z tym co mu kazano. Podał środek usypiający mieszkańcowi piwnicy i sprawdził czy drzwi do niej są dobrze zamknięte. Potem poszedł na górę i powiedział tej polskiej gówniarze, że jeśli choć podniesie się z podłogi, to połamie jej nogi. Potem wyszedł i zgodnie z instrukcją nie zamknął drzwi do pomieszczenia. Nie użył też klucza od głównych drzwi do bunkra i nawet specjalnie ich nie domknął. Teraz miał już tylko wysłać napisanego przez tych którzy mu płacili, smsa pod zapisany w telefonie numer. To też wykonał. Z tego co mu powiedzieli, miał teraz co najmniej trzy godziny spokoju. Poszedł więc do swojej kryjówki i położył się na posłaniu. Zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. To jest praca – pomyślał, leżę sobie a zarabiam więcej niż wożąc tę hołotę, co im się lepsze życie w Polsce marzyło. A ile z tym problemów? Ile to razy musiał w lesie kogoś zakopywać? Nie dość, że człowiek ryzykował dla takich, to jeszcze narzekali, że ciasno, że powietrza mało! To co miał ich po czterech wozić? Może jeszcze łóżka dać? Zgasił niedopałek w słoiku z wodą i splunął na podłogę. Dobrze, że zmienił pracę.
12. ROK 2010 KOBIETA
Kobieta prowadziła swoje BMW, pewnie ale zwracając uwagę na znaki, szczególnie te ograniczające prędkość. Nie miała zamiaru dać się spisać jakiemuś gliniarzowi, i jeszcze płacić mandat. Punkty karne też nie były jej potrzebne, choć miała zerowy ich stan, ale właśnie dlatego, że jeździła w taki sposób. Im mniej kontaktów z policją, tym lepiej. Nawet jeśli to tylko drogówka. Zapadał zmierzch a ona szacowała, że od celu dzieli ją około czterdziestu minut. Nie korzystała z nawigacji, znała tę trasę na pamięć. Dziś nawet nie będę musiała specjalnie szukać zjazdu – pomyślała –będę go miała pięknie oznaczonego. Uśmiechnęła się i spojrzała w lusterka, tak dla pewności. Za nią z tą samą prędkością jechał czarny SUV, jakiś Subaru czy inna Kia. Nie interesowały ją inne marki niż ta, którą właśnie jechała. Zwolniła nieco sprawdzając w lusterku czy kierowca za nią zrobi to samo. Tak się stało. Spojrzała na tablice rejestracyjne, nie pochodziły ani z tego ani z sąsiedniego województwa. Zwolniła jeszcze bardziej. Samochód za nią zrobił podobnie a kiedy zredukowała do trzydziestki, trochę przyspieszył, zjechał na lewy pas i zrównał się z nią. Lekko drgnęła, kiedy przednia i tylna szyba zaczęła się opuszczać, jednak chwilę potem, zobaczyła twarze około dwudziestoletnich chłopaków, którzy pokazywali, co i jak chcą z nią zrobić. Także opuściła szybę, uśmiechnęła się do nich, a potem sięgnęła po glocka leżącego na fotelu pasażera i wycelowała w tego z przodu. Samochód przyspieszył tak szybko, że z uznaniem pokiwała głową. Nie spodziewała się, że azjatycka myśl techniczna stworzyła taki samochód. Po kilkudziesięciu sekundach, SUV zniknął jej z oczu, a ona skręciła w prawo. Była coraz bliżej.
13. ROK 2010 MĘŻCZYZNA
Dima spojrzał na zegarek. Był z niego dumny i bardzo mu się podobał. Temu gościowi który go nosił i tak już się nie przyda a on nigdy nie wydałby tyle pieniędzy na coś takiego. Ale jak mógł go mieć za darmo? Tylko idiota by nie chciał! Miał jeszcze chwilę, ale bał się, że zaśnie, więc tak jak mu powiedziano, wyszedł na zewnątrz. Tu mógł bezpiecznie obserwować bunkier i las wokół niego. Czekał aż ktoś nadejdzie od strony szosy. Minęło ponad pół godziny, kiedy najpierw usłyszał, a potem zobaczył niewielką postać. Kobieta… A może by ją tak… nie… musiał zrezygnować ze swoich planów, choć żyjąc tu tak długo samemu, chętnie by się nią zajął. Potrząsnął głową aby odgonić myśli i kiedy zobaczył, że dziewczyna jest już wystarczająco blisko, włączył latarkę na głowie i ruszył w stronę bunkra. Miał to zrobić, aby ta, która tu przyjechała, miała świadomość, że nie jest tu sama. Minął budowlę, tak jak mu kazano i poszedł w las. Wyłączył czołówkę i zatrzymał się, kucając wśród wysokich traw. Odczekał jeszcze chwilę i cicho zbliżył się do głównych drzwi. Domknął je i powoli przekręcił klucz. To był dobry pomysł z naoliwieniem zawiasów i zamka. Ani jedno ani drugie nie wydało niemal żadnego dźwięku…
14. ROK 2010 KOBIETA
Było już niemal zupełnie ciemno. Tak jak przypuszczała, niedaleko przed skrętem w lewo, w leśną drogę, na poboczu stało auto na z włączonymi światłami awaryjnymi. Jakie to miłe – powiedziała sama do siebie, skręciła w las i zatrzymała samochód przed szlabanem. Wysiadła nie wyłączając silnika ani świateł, otworzyła kłódkę i zapora powoli zaczęła się podnosić. Na jej środku znajdował się znak „TEREN WOJSKOWY – ZAKAZ WJAZDU”. Wsiadła do BMW i powoli zaczęła jechać wyboistą drogą, zostawiając otwarty wjazd. Sięgnęła po telefon i wybrała numer. Niemal natychmiast uzyskała połączenie.
– Wszystko w porządku Dima? Nie zaspałeś?
– Wsio w pariadkie.. znaczit wszystka dobrze.
– Jakieś problemy?
-Niet… znaczy nie – odpowiedział mężczyzna i nie wiedzieć czemu poczuł, jak pocą mu się dłonie. Nie wiedział co było takiego w tej kobiecie ale bardzo go pociągała i przerażała jednocześnie, a przecież on rzadko się bał.
– To dobrze – powiedziała kobieta i się rozłączyła.
Chwilę później, reflektory jest samochodu oświetliły betonowe ściany i sylwetkę w czarnej, wojskowej kurtce. Otworzyła schowek i wyjęła tłumik. Przykręciła go do broni, wyłączyła silnik, pozostawiając włączone światła. Glocka trzymała w lewej ręce. Mężczyzna osłaniał oczy dłonią, bo długie światła BMW trochę go oślepiały.
– Klucze masz przy sobie? – zapytała kobieta.
– Da… znaczyt… tak – na potwierdzenie swoich słów Dima wyciągnął klucze z kieszeni i trzymał je na otwartej dłoni – Atkryć…? Zna…
– Sama sobie atkryję – syknęła kobieta i podnosząc szybko lewą rękę strzeliła w szyję mężczyzny. Kula przeszła na wylot i z hukiem uderzyła w metalowe drzwi. Dima w jednej chwili zalał się krwią i osunął po metalowych drzwiach. Z jego dłoni wypadły klucze.
15. ROK 2010 SYLWIA
Kiedy usłyszałyśmy odgłos silnika samochodu, Zuzia przytuliła się do mnie tak mocno, że z trudem oddychałam. Łzy płynęły mi po policzkach i spadały na jej posklejane włosy. Byłam przerażona i szczęśliwa jednocześnie. Odsłaniając jej twarz, powtarzałam sobie, że to niemożliwe, że mój mózg drwi sobie ze mnie i nie powinnam mu wierzyć. „Ona jest tylko podobna do twojej córki” powtarzałam sobie w myślach, ale nie dałam rady siebie przekonać. Po chwili, betonowe pomieszczenie wypełnił metaliczny huk, a dziewczynka zaczęła drżeć tak mocno, że nie mogłam jej uspokoić.
– Wszystko będzie dobrze, nie bój się – powtarzałam szeptem nie wierząc w ani jedno moje słowo. Przytulając ją poczułam jak bardzo jest wychudzona…
Kiedy usłyszałyśmy chrzęst klucza w zamku, instynktownie ruszyłyśmy jak najdalej od drzwi, usiłując schować się za stołem i krzesłami. Było to kompletnie irracjonalne, bowiem pomieszczenie było tak małe, że nie sposób było się w nim ukryć. Odgłos kroków na schodach stawał się z każdą chwilą coraz bardziej wyraźny i przywoływał w mojej pamięci coś, co już kiedyś słyszałam, tylko co to było…?
– Jak miło, że wpadłaś nas odwiedzić Sylwia! – powiedziała Anka uśmiechając się szeroko.
Znałam ten uśmiech doskonale, ale po raz pierwszy, zobaczyłam w jej oczach coś, czego nie widziałam nigdy wcześniej – nienawiść w czystej formie…
– Anka… co ty tu… dlaczego… – nie potrafiłam sklecić sensownego pytania.
– Anka, sranka! Nie nawidzę tego twojego „Anka”! I nienawidzę Ciebie! – wykrzyczała, a Zuzia przytuliła się do mnie jeszcze mocniej.
– Ale An… Ania, co ja Ci zrobiłam? Przecież przyjaźniłyśmy się tyle lat… – nie mogłam zrozumieć.
– Przyjaźniłyśmy się? Nie rozśmieszaj mnie! – jesteś najbardziej fałszywą suką jaką znam!
– Ania, ja Ci nigdy nie zrobiłam niczego złe…
– Zrobiłaś najgorszą rzecz, jaką można zrobić kobiecie – zabrałaś mi faceta dziwko! – Anka krzyczała będąc w jakimś amoku. Nie była już tą opanowaną kobietą, która niedawno tu weszła. Widziałam to ale nie rozumiałam niczego, co do mnie mówi.
– Ja? Ja zabrałam ci…
– Ja? – Anka próbowała mnie przedrzeźniać – A kto kurwa, ja? – z każdą chwilą traciła co raz bardziej panowanie nad sobą. Byłam z Tomkiem na długo przed tą pieprzoną imprezą u Wojtka w dziewięćdziesiątym piątym, pamiętasz ją suko!?
– Przecież co roku spotykaliśmy się w czwórkę na rocznicy… – powiedziałam cicho.
– Tak! A wiesz dlaczego? Bo chciałam być blisko niego i powiedziałam mu, że jeśli nie będzie się pojawiał na każdej z nich i ze mną sypiał, to powiem Ci o wszystkim! – wykrzyczała i na chwilę się uspokoiła, rozkoszując się wrażeniem, jakie zrobiły na mnie jej słowa.
– Sypiał? O wszystkim, czyli o czym? – w mojej głowie był coraz większy mętlik.
– Tak, sypiał! Przypomnij sobie głupia cipo, że za każdym razem, kiedy była rocznicowa impreza, ty i Piotr odpadaliście szybciej niż ja i Tomek. Możesz tego nie pamiętać, bo po tym co wam dodawałam do drinków, nawet nie wiedzieliście, jak się nazywacie – powiedziała i roześmiała się na cały głos. A ja się z nim pieprzyłam przez całą noc i rano. I co? Jak się teraz czujesz, że twój kochany Tomeczek rżnął twoją jedyną przyjaciółkę? I co ukrywał przed tobą twój idealny, przystojny mąż? Że zanim cię poznał, miał być szczęśliwym tatusiem! Ja nosiłam jego pierwsze dziecko! Powiedział, że to nienajlepszy pomysł, abym była matką, bo uważał, że nie jestem na to gotowa i że mogę sobie z tym nie poradzić! Ja! Rozumiesz, kurwa?! Ja miałabym sobie nie poradzić! Usunęłam tę ciążę, bo powiedział, że jeśli to zrobię, nadal będziemy mogli być razem.To dlatego nie mogłam mieć potem dzieci z Piotrem! Kiedy to zrobiłam, oznajmił mi, że nie może ze mną być, bo wydaje mu się, że jestem nie do końca zrównoważona… no ja pierdolę! Ja niezrównoważona! Gdyby nie ja, zachlałabyś się na śmierć! Wiesz dlaczego nie dałam Ci tego zrobić? Dla tej pieprzonej chwili. Czekałam na nią od lat! Dziś zobaczyłaś swoją gówniarę po raz pierwszy od jej pogrzebu. Będzie to też ostatni raz, kiedy ją widzisz! Więc pożegnaj się z córunią, już teraz, póki mam dobry humor.
– Anka, Aniu – chyba nie chcesz… nie potrafiłam dokończyć zdania. W głowie mi szumiało i przez chwilę myślałam, że to wszystko mi się śni. Z jednej strony chciałam się obudzić, z drugiej… Zuzia tu była, obejmowała mnie, żyła…
– Pytasz o tego twojego dzieciora? – nic jej nie będzie! Jeśli wrodziła się w ojca, to jest na tyle zdolna, żeby nauczyć się niemieckiego raz dwa. Trafi do dobrej, porządnej niemieckiej rodziny a ja dostanę za nią dobre, niemieckie euro. Już dawno miała być za Odrą, tylko Niemiec chce towaru pierwsza klasa a ta przeklęta gówniara, cały czas się odzierała. Sukienkę jej kurwa kupiłam taką jak chciała, bo powiedziała, że jak ją dostanie, to przestanie się kaleczyć! I co? I gówno! Taka sama suka jak jej matka! Ale, chuj z tym, u Niemca wydobrzeje, cena trochę niższa, ale zawsze to jakiś pieniądz.
– A co chcesz zrobić ze mną – zapytałam, zmuszając swój mózg do pracy na najwyższych obrotach.
– Z tobą? Najchętniej bym Cię odjebała, jak tego durnego Ruska, co się na mnie grzał a jednocześnie trząsł gaciami. Gdyby nie był taki strachliwy, to kto wie… nieważne. Ty tu zostaniesz moja droga przyjaciółko, do końca swoich niewielu dni. Będziesz miała na tyle czasu, żeby żałować za swoje grzechy i zdechnąć. Nikt cię tu nie znajdzie. Wszędzie są znaki, że to teren wojskowy. Jest ich tak dużo, że nawet wojskowi boją się tu wejść. Twoje zasrane autko, też nie będzie żadnym drogowskazem, bo podrzucę do niego kluczyki i zadzwonię z informacją do kogo trzeba, że św. Mikołaj właśnie zostawił mu prezent na poboczu. To co? Chcesz zobaczyć swojego Tomeczka po raz ostatni? Tylko uprzedzam lojalnie, jak przyjaciółka, przyjaciółkę – nieco się zmienił.
16. ROK 2010
– No, wypierdalać – powiedziała Anka i skinęła głową na drzwi.
Wzięłam Zuzię na ręce a ona oplotła mnie nogami nad biodrami, a rękami objęła szyję. Szłyśmy powoli schodami na dół. Kiedy znalazłyśmy się przy drzwiach prowadzących do piwnicy, Anka kazała nam usiąść na podłodze pod ścianą. Kiedy wykonałyśmy polecenie, otworzyła metalowe drzwi kluczem i pociągnęła je do siebie.
– Głupota przodem – powiedziała i kiwnęła na nas ręką uzbrojoną w pistolet. Wstałyśmy i ruszyłyśmy powoli w dół, dotykając ściany po prawej stronie. Poczułam straszny fetor. W pomieszczeniu było zupełnie ciemno.
– Ten pieprzony Rusek miał zostawić włączone światło! Dobrze, że odjebałam idiotę – powiedziała Anka chyba sama do siebie, i po chwili dodała
– Namacaj włącznik po prawej stronie i przekręć! Moja dłoń znalazła to stary okrągły włącznik, i piwnicę wypełniło żółte światło starej żarówki. Smród był nie do zniesienia i miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Dobrze, że nie jadłam niczego po drodze, chyba w ogóle dziś niczego nie jadłam… Po co o tym myślę? W niskim pomieszczeniu były dwa posłania. Przy jednym z nich, stało krzesło, które pełniło rolę stolika. W jednym z narożników, umieszczono wiadro, które najprawdopodobniej miało służyć za toaletę. Piwnica nie miała okien. Na ścianie pod sufitem, była tylko niewielka kratka wentylacyjna. Na materacu po lewej stronie, leżał na wznak człowiek w garniturze i białej koszuli. Po środku klatki piersiowej, miał dziurę i wielką brunatną plamę. Jego oczy były otwarte i nieruchome.
– Nie chciałam, żeby nasz Tomek czuł się samotny, z resztą ten typ nie był mi już do niczego potrzebny odkąd wyrobił papiery nam wszystkim – powiedziała Anka, widząc, że przyglądam się martwemu mężczyźnie. – Wszystkim, nie znaczy Tobie idiotko – dodała. Ty jesteś mi potrzebna tak samo jak on –powiedziała i ruchem głowy skinęła na faceta w garniturze.
Na drugim materacu, leżał chudy mężczyzna, z niemal całkowicie siwymi włosami i brodą w tym samym kolorze. Chyba spał, bo oczy miał zamknięte. Anka znów kazała nam usiąść pod ścianą w takim miejscu, aby cały czas móc nas widzieć. Podeszła do leżącego i lekko kopnęła go w nogę – żadnej reakcji. Powtórzyła kopnięcie, tym razem mocniej, ale z takim samym skutkiem.
– Cholerny Dima! Niczego nie umiał zrobić jak trzeba! – powiedziała ze złością. Podeszła do krzesła, wzięła do ręki kubek z wodą i chlusnęła nią w twarz śpiącego. To wreszcie spowodowało to, czego oczekiwała. Człowiek otworzył oczy i instynktownie cofnął się pod ścianę. W jego oczach, był strach. Wpatrywał się w Ankę nie zauważając, że jestem obok.
– Zobacz Tomeczku, kto Cię odwiedził – powiedziała drwiąco i w teatralnym geście wskazała mnie i Zuzię. Odwrócił głowę i patrzył nierozumiejącym wzrokiem. – Twoja Sylcia była tak miła, że przyjechała aby pożegnać się z Tobą i waszą pieprzoną córeczką, cieszysz się?
Tomasz nadal siedział nieruchomo wbijając we mnie wzrok. Zastanawiałam się na ile jest silny, czy jest w stanie mi pomóc, jeśli to będzie konieczne. Nie miałam żadnego planu ani pomysłu. Wiedziałam jednak, że jeśli czegoś nie zrobię, to za kilka, może kilkanaście minut już nigdy nie będę miała możliwości zrobienia czegokolwiek…
– Mogę do niego podejść? – zapytałam Ankę.
– Poznaj moje dobre serce! – zaśmiała się, a widząc, że próbuję wstać, krzyknęła – Na czworakach suko! Żadnego wstawania!
Zbliżyłam się do Tomka, który – miałam wrażenie – nadal nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje. Najprawdopodobniej był czymś odurzony. Dotknęłam jego ręki i zachciało mi się płakać. Pamiętałam doskonale jego ciało, to chude przedramię nie miało nic wspólnego z tym, które kiedyś mnie obejmowało.
– Cieszę się, że żyjesz… że oboje żyjecie… – zaczęłam mówić, a on nadal patrzył na mnie jak na obcą osobę. Czułam, że jest bardzo osłabiony i nie będzie w stanie nic zrobić. Potrzebowałam jak najwięcej czasu, żeby coś wymyślić.
– Tak bardzo was kocham, ale przecież Ty to wiesz. Te lata z Tobą to był najcudow…
– Dobra, starczy tego love story kurwa! Jeszcze trochę i naprawdę się wzruszę – krzyknęła Anka i zaśmiała jak z najlepszego dowcipu.
– Jeszcze chwila Cię chyba nie zbawi, co? – odpowiedziałam ostro, a ona spojrzała na mnie nieco zdziwiona. Musiałam coś zrobić, póki nie jest jeszcze za późno. Nie miałam niczego, czym mogłabym choć próbować się jej przeciwstawić. Spojrzałam na krzesło, ale to był stary solidny mebel, pewnie był ciężki i zanim zdołałabym się podnieść, chwycić je i spróbować jakiegokolwiek ataku, leżałabym jak ten facet w garniturze. To nie był dobry pomysł. – I tak doprowadzisz wszystko do końca, tak jak chciałaś, prawda? – dodałam, i pomyślałam, że to najlepszy sposób, aby uśpić jej czujność. Utwierdzić ją w przekonaniu, że panuje nad sytuacją.
– Oczywiście, że tak! Tak właśnie będzie! A wiesz dlaczego? Bo jestem inteligentna i potrafię myśleć! Za to ty, jesteś na tyle głupia, że nie zastanowiłaś się nawet, dlaczego wypadek, w którym niby zginęła twoja rodzinka, wydarzył się w miejscu, które wcale nie było na trasie do Kiekrza, a przecież tam podobno się wybierali, hm?
W jej głosie była satysfakcja i zadowolenie. To tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, że wybrałam dobrą drogę.
– To nie ma już dla mnie znaczenia. Jedyne, co je ma, to to, że oni żyją i będą żyć. Gdziekolwiek i z kimkolwiek, ale będą – powiedziałam patrząc jej prosto w oczy. W lewej ręce wciąż trzymała broń. Co prawda miała ją opuszczoną, ale w każdej chwili mogła z niej zrobić użytek. Nawet gdyby jakimś cudem nie trafiła, ktoś mógłby dostać rykoszetem.
– Zrobiłaś się nagle harda, szmato! – w jej tonie usłyszałam ni to zdziwienie, ni to podziw, a może jedno i drugie?
– Po prostu ja też czasem umiem logicznie myśleć i nawet w mojej beznadziejnej sytuacji, zauważać pozytywy. Tego się nauczyłam przez ostatnie miesiące – radzić sobie. I wiesz, właśnie zdałam sobie sprawę, że mam totalnie w dupie, że moje życie za niedługo się skończy. Nie zależy mi. Nie obawiaj się, nie będę próbowała pokrzyżować ci planów. Wiem, że nie mam najmniejszych szans z pistoletem, więc luz. Możesz być z siebie zadowolona, wszystko udało się tak, jak to sobie zaplanowałaś. Z resztą, przecież sama wiesz to najlepiej.
Brwi Anki powędrowały wysoko na czoło.
– No naprawdę… jestem pod wrażeniem! Piękny występ! Gdyby nie to, że mam zajętą jedną rękę, biłabym ci brawo! Co niby chcesz uzyskać tym pieprzeniem? Myślisz, że ci uwie…
– Mam gdzieś czy mi wierzysz, rozumiesz? Gówno mnie to obchodzi, bo i tak nasza znajomość wkrótce się zakończy. Definitywnie. Nie będę Cię o nic prosić, więc powiem teraz jak to widzę i albo się zgodzisz, albo nie.
– No proszę, jaka wyszczekana się zrobiłaś… Nawet mi się trochę podoba to twoje przedstawienie – powiedziała Anka i pokiwała głową – Nie myśl sobie tylko, że…
– Posłuchaj – przerwałam jej jeszcze bardziej zdecydowanym głosem, zdając sobie sprawę, że tylko w ten sposób, da mi powiedzieć to, co chcę. Pozwolisz mi pożegnać się z Tomkiem i z Zuzią. Chcę ich przytulić ostatni raz. Kiedy to zrobię, wyjdziemy stąd i na zewnątrz dokończysz sprawę. Nie chcesz chyba, żeby Niemiec zapłacił ci jeszcze mniej, odliczając koszty długiej terapii, która będzie z pewnością potrzebna małej, jeśli będzie świadkiem tego, co chcesz zrobić. Dobrze wiesz, że to dobre rozwiązanie, więc? Skończyłam swój wywód i patrzyłam na nią, czekając na odpowiedź. Mój spokój, samą mnie zaskoczył.
– Co ty kombinujesz? – powiedziała Anka, przeciągając ostatnią sylabę i mrużąc oczy.
– Nic nie kombinuję, bo tu nie ma co kombinować i dobrze o tym wiesz. Pogodziłam się z tym co się stanie. Będziesz teraz rozkminiać całą sytuację? Chcesz tkwić w tym smrodzie, czy po prostu to zakończymy? – odpowiedziałam głośno i spokojnie, tak, jakbyśmy snuły plany dotyczące jakiejś imprezy a nie zabójstwa.
– Dobra, najpierw Tomek, potem mała, a potem wypierdalaj na schody. – mówiąc to pokazywała lufą moich bliskich i kierunek wyjścia. – Masz minutę na oboje.
Odwróciłam się do męża, który nadal sprawiał wrażenie zupełnie nieświadomego tego, co się dzieje. Położyłam dłonie na jego twarzy i lekko pocałowałam w usta. Później na kolanach podeszłam do córki. Przytuliłam ją mocno, a ona odwzajemniła uścisk nie chcąc mnie puścić. Kiedy moje usta były tuż przy jej uchu, wyszeptałam – Zaraz jak pójdę na górę, połóż się na podłodze. Pocałowałam ją w czoło i odwróciłam się do Anki.
– Uwaga, będę wstawać. Na czworakach chyba nie umiem chodzić po schodach – powiedziałam i rozłożyłam ręce w geście bezradności. Mój spokój chyba zrobił swoje, bo Anka kiwnęła tylko głową – bez żadnych komentarzy.
– Idziesz pierwsza. Pamiętaj, choćbyś nie wiem co chciała zrobić, kula będzie szybsza i trafi prosto w serce, więc daruj sobie jakieś…
– Chyba już wszystko jest zaplanowane i wyjaśnione, więc daruj sobie ten wykład przyjaciółko! – powiedziałam, starając się aby ostatnie słowo miało maksymalną ilość sarkazmu. Anka prychnęła tylko i szturchnęła mnie tłumikiem między moimi łopatkami. Ruszyłam w górę, ani szybko, ani wolno trzymając się poręczy po lewej stronie. Anna zrobiła to samo, przekładając broń do prawej dłoni. Zbliżałyśmy się do metalowych drzwi. Nie były tak ciężkie jak te wejściowe. Zrobiono jej jednak z dość grubej blachy, przyspawanej do solidnych kątowników. Wchodząc na ostatni stopień zatrzymałam się na ułamek sekundy, aby Anka znalazła się jak najbliżej mnie. Zrobiłam kolejny krok przez niedomknięte drzwi, tym razem, zdecydowanie dłuższy i szybszy. Rzuciłam się na podłogę, skręcając ciało tak, aby wylądować na boku. Widząc rękę z pistoletem między futryną a drzwiami, kopnęłam w nie z całej siły. Usłyszałam wrzask Anki i odgłos upadającego metalu na betonową podłogę. Zerwałam się na nogi, kopnęłam w glocka, aby był poza zasięgiem rąk mojej prześladowczymi. Otworzyłam drzwi na całą szerokość i zobaczyłam Ankę próbującą opanować płynącą krew, wściekłość i dreszcze które nią targały. Zwijała się z bólu i wyła jak ranne zwierzę, jej ręka została niemal odcięta. Próbowała jakoś zatamować krew, która obficie pokrywała schody. Czułam satysfakcję i nienawiść. Żadnego współczucia, żadnego ludzkiego odruchu.
– Ty jebana suko! Już kurwa nie żyjesz! – wykrzyczała na całe gardło patrząc na mnie nienawistnym wzrokiem.
– Chyba ty – odparłam spokojnie i kopnęłam w nią tak mocno, żeby spadła ze schodów.
Usłyszałam kolejny wrzask, a potem nastała kompletna cisza. Powoli zeszłam na dół, starając się omijać krew. Moja „najlepsza przyjaciółka” leżała w dziwnej, nieco tanecznej pozycji z otwartymi, ale niewidzącymi już oczami. Z ręki i niedomkniętych ust płynęła krew. Minęłam ją i spojrzałam w głąb pomieszczenia. Moja córka leżała na podłodze, trzymając ręce pod głową a mój mąż siedział na materacu i patrzył na betonową ścianę naprzeciw niego.
17. ROK 2013 EPILOG
Siedziałam na tarasie naszego domu w Puszczykowie. Prognozy upałów potwierdziły się w stu procentach. Teraz, kiedy zapadał zmierzch, można było już wyjść na zewnątrz. Zapowiadała się kolejna ciepła noc. Po tamtych wydarzeniach, oczywiste było to, że nie będziemy nadal mieszkać w Poznaniu. Sprzedaliśmy mieszkanie i kupiliśmy ten dom nie musząc nawet dopłacać. Pomimo tego, że minęły już prawie trzy lata od tamtych zdarzeń, one wciąż do mnie wracały. Byłam pewna, że to samo dzieje się w głowach Zuzi i Tomka, ale żadne z nas, nie mówiło o tym głośno. Miałam wrażenie, że po tamtym dniu, stałam się silniejsza i pewna, że cokolwiek zdarzy się w naszym życiu, dam sobie radę.
Tamten wypadek, w którym rzekomo zginęli moim bliscy, rzeczywiście został zaaranżowany przez Ankę zupełnie w innym miejscu, niż droga do Kiekrza. Wtedy o tym nie myślałam. To było dla mnie kompletnie nieistotne. Anka czekała wtedy przed naszą kamienicą. Rozmawiała wcześniej z Tomkiem przez telefon i on, powiedział jej, że planuje po południu wybrać się z nami nad jezioro. Co by się stało, gdybym wtedy wyszła z domu razem z nimi? Kiedy mój mąż z córką pojawili się na parkingu, Anka – niby przypadkiem – na nich wpadła. Poprosiła o podwiezienie na Dębiec, tłumacząc, że jej samochód jest w warsztacie. Tomek oczywiście się zgodził. Kiedy byli w okolicach Dębiny, Anka wyjęła z torebki broń i kazała zjechać między drzewa. Tam w furgonetce czekał już na nich Dima. Wtedy jeszcze zajmował się nielegalnym przewozem ludzi przez granicę do Polski. W jego samochodzie były ciała mężczyzny przypominającego sylwetką i wiekiem mojego męża, oraz pięcioletniej dziewczynki. Mężczyźnie założono ubranie Tomka a także zegarek, obrączkę i bransoletkę z rzemyków z metalowymi ozdobami, którą mu kiedyś kupiłam. Podobnie postąpiono z dziewczynką. Teraz pozostawało już tylko upozorować wypadek, w którym samochód Tomka i ciała tych obcych ludzi, spłonęłyby niemal doszczętnie. Może gdyby ktoś zadał sobie więcej trudu z identyfikacją ciał, cała sprawa wyjaśniłaby się wcześniej? Może.
Ani Tomek ani Zuzia nigdy nie opowiedzieli o tym, co działo się z nimi w tamtym bunkrze a ja nie nalegałam. Nie opowiedzieli mi. Jestem jednak niemal pewna, że każde z nich, rozmawiało o tym z psychologiem, do którego chodzili i nadal chodzą na terapię. Cieszy mnie to, bo widzę, że z każdym tygodniem jest coraz lepiej. Wiem, że ten proces potrwa jeszcze długo i że warto czekać na jego zakończenie.
Nie rozmawialiśmy też o tym, co działo się między Tomkiem i Anką. Tylko raz, na chwilę wypłynął ten temat, ale widząc, jak mój mąż na niego zareagował, odpuściłam. Powiedział wtedy tylko zdanie „to, że jej nie ma, to najlepsze, co mogło się przydarzyć temu światu”.
I Zuzia i Tomek przez wiele dni byli pod opieką lekarzy w szpitalu. Moja córka była tam krócej. Młody organizm szybciej poradził sobie ze wszystkim. Tomek spędził tam jeszcze prawie trzy tygodnie. Najgorsze było to, że nie potrafiliśmy powiedzieć jakie środki mu podawano i jak często. Pierwsze wyniki jakie mu zrobiono po przyjeździe na SOR, były fatalne. Do teraz, musi robić sobie badania częściej niż inni. Po pierwsze dlatego, że wymagają tego lekarze, po drugie, dla naszego własnego spokoju. Powoli, zaczynamy nowe życie. Jutro ma przyjechać moja mama. Ma u nas swój pokój, więc zostanie kilka dni. Nadal mówi do mnie „Sylwuś” ale ja zdążyłam już to polubić i nie chcę aby zwracała się do mnie inaczej.
Czasem wydaje mi się, że to wszystko co się stało, było tylko jakimś koszmarnym snem. Owszem takie historie zdarzają się w filmach lub książkach, ale nie w prawdziwym życiu!
– Czy jest tu jakaś spragniona dziewczyna? – powiedział Tomek wchodząc na taras z dwoma kieliszkami białego wina, i uśmiechając się do mnie. Po jego czarnych włosach nie było prawie śladu, ale te które widać było pomiędzy siwizną, sprawiały, że wyglądał bardzo sexy.
– Tak, jest spragniona… Ciebie – powiedziałam cicho i odwzajemniłam uśmiech – Zuzia jest u siebie?
– Tak, kończy rysunek. Obiecała, że niedługo przyjdzie nam go pokazać, jest w tym coraz lepsza – powiedział z dumą. A ja po raz kolejny ucieszyłam się, że nie udało mi się wtedy wprowadzić w życie planu, pozbycia się wszystkich rzeczy mojej kochanej córki.
Obszedł taras dookoła i stanął za fotelem na którym siedziałam. Pochylił się nade mną, a ja odchyliłam głowę aby go widzieć. Podał mi kieliszek i pocałował w usta.
– Dla Ciebie wino i wszystko czego tylko chcesz – powiedział, i przysunął swój fotel bardzo blisko. Kiedy usiadł naprzeciw mnie i rozchylił uda, natychmiast skorzystałam z okazji i położyłam stopy między nimi.
– Chcesz, żebym zrobił Ci masaż stóp?
– Powiedz mi mój drogi, jaki jest sens zadawania pytań, na które zna się odpowiedzi? – uśmiechnęłam się i podniosłam swój kieliszek w górę – Nasze zdrowie, kochanie.
– Nasze – odpowiedział i upił niewielki łyk.
Chwilę później, z wnętrza domu, rozległ się dzwonek telefonu.
– Mój – powiedział Tomasz, a ja cofnęłam nogi, aby mógł pójść odebrać. Piłam wino i czekałam aż wróci. Słyszałam, że rozmawia, ale nie rozumiałam słów. Wrócił po paru minutach.
– Kto dzwonił?
– Dzwonili ze szpitala… Coś nie tak jest z moimi wynikami. Coś bardzo nie tak.
_____________________________________________________________________________________________________________________
Podobało Ci się? Możesz postawić mi kawę 🙂
Dziękuję!
Kwiecień, 2024